Z teatrów warszawskich. Z pozycji widza (fragm.)
>>> Arthura Millera nie trzeba już chyba przedstawiać. W Polsce grano szereg jego sztuk, chociażby "Śmierć komiwojażera", "Widok z mostu", czy znakomite "Czarownice z Salem". "Po upadku", dramat napisany w 1964 r" gościł już na kilku wybitnych scenach światowych, zrobił wiele rozgłosu (szczególnie dzięki elementom autobiograficznym i powiązaniu z historią Marylin Monroe). Obecnie został wystawiony w Warszawie przez Teatr Dramatyczny. "Po upadku" to seria obrazów - wspomnień bez ciągłości chronologicznej, pojawiających się tylko na prawach swobodnych skojarzeń. Ot, taka "Kartoteka" po amerykańsku. Próba uporządkowania swego wnętrza, odtworzenie sytuacji z przeszłości, osąd innych, osąd siebie. Publicznie prowadzona psychoanaliza, trochę mało męskie babranie się w sobie. W "Kartotece" Różewicza nad formowaniem duchowej sylwetki bohatera zaciążyła głównie wojna, z całym swym okrucieństwom i bezsensem; pozostawiła głębokie ślady, skrzywienia. U Millera w obrachunkach Quentina wojna także się jakoś liczy, ale w znacznie mniejszym stopniu. Odpowiada to różnicy zaangażowania uczestnika i widza tragicznego spektaklu. Drugim elementem występującym tu jest nacisk władz antykomunistycznych, budzący strach a więc wyzwalający również w człowieku instynkt samoobrony i podłość. Żywe są także jakieś kompleksy przeszłości chłopięcej. Ale najważniejszy czynnik kształtujący Quentina to jego doświadczenia i przeżycia miłosne. W tym samym układzie sił spotykają się z sobą równocześnie różne postawy: obok chęci dawania i poświęcenia, egoizm i zaborczość, obok miłości, niechęć i nienawiść, obok szczerości, pokory, próżność i zadufanie. Miłość, przyjaźń stają się ciężarem. To właśnie jest naczelną tezą sztuki: ludzka ułomność. Jesteśmy wypędzeni z raju, już po upadku. Każde nasze uczucie, dążenie będzie skażone, niepełne. Ludzie pogłębiają niedolę świata brakiem wyrozumiałości, bezwzględnym maksymalizmem, opartym na egoizmie. Stwarzają wokół siebie pustkę i samotność. Żaden człowiek nie może być wierny do końca, miłować w pełni. Sens sztuki wykłada Holga tłumacząc swój sen: ma dziecko potworka. Ale bierze, je, czule przyciska i niesie z sobą. Tak właśnie musimy godzić się na życie. Niedoskonałe, ułomne, kalekie, ale nasze własne, jedyne. Należy je przyjąć, uznać jego wartość, żyć. Teza o niedoskonałości człowieka po upadku - to bardzo mało, albo dużo. Mało, jeśli ma nas rozgrzeszać z naszych codziennych świństewek i wad. Dużo, jeśli będzie mobilizować do walki z samym sobą, do przezwyciężania swej słabości. Wydaje się, że Miller zatrzymał się pośrodku. Wg tej sztuki mądrością życia jest zgodzić się na dziecko - potworka, swój los. Bardzo luźny, chwilami dość sztuczny układ scen, powtórzenia, migawki i rozgadanie nie wydają się korzystnie wpływać na walory artystyczne i siłę wyrazu dramatu. Zdecydowanie bardziej cenię poprzednie utwory Millera, szczególnie "Czarownice z Salem", tak pełne ekspresji i mocy. Teatr Dramatyczny zaproponował nam pewne skróty, i to wychodzi sztuce na korzyść. Miałam możność oglądać ten tekst w wykonaniu zespołu Teatro Stabile di Genova (na występach gościnnych w rzymskim Teatro Eliseo), pozwala mi to dokonać krótkiego porównania. Dlatego też pochwalam skróty Teatru Dramatycznego, a nawet proponowałabym dalsze. Sztuka wymaga bardzo sprawnej ręki twórcy spektaklu. Obaj reżyserzy (Ludwik René i Franco Zeffirelli) radzili sobie doskonale z płynnym prowadzeniem stale zmieniających się scen i obrazów. W Teatrze Dramatycznym dekoracje Kosińskiego wydały mi się interesujące, w Teatro Stabile (Zeffirelli) znakomite. Bardzo przejrzyste, w duchu naszych czasów, swoją wieloznacznością miejsca doskonale funkcjonalne. Rodzaj nowoczesnej konstrukcji z żelaza, może hala dworcowa widziana w perspektywie, która w razie potrzeby, zależnie od poszczególnych elementów czy muzyki, staje się kolejno: salą operacyjną, obozem koncentracyjnym, parkiem, domem, kościołem (gdy zagrano weselny marsz). Ciekawe jest porównanie ujęć aktorskich. Podobała mi się Czyżewska jako Maggie (jedyna rola kobieca, a nie jej szczątek czy fragment). Miała dużo bezpośredniości, naturalności, szczególnie przed przeobrażaniem się w sławną histeryczną artystkę. Monica Vitti zagrała Maggie ostrzej. W początkowych scenach była bardziej naturalnie zaczepna, pociągająca, nieco nieświadomie wulgarna. Ostrzej też przejawiał się u niej kryzys histerii, nałogu, pociąg do samozniszczenia. W sumie to bardzo interesująca kreacja. Jan Świderski i Giorgio Albertazzi w roli Quentina starali się uchwycić ton jakiejś zwyczajności, potocznej rozmowy, refleksji, "bycia" na scenie. W brzmieniu głosu, powściągliwym geście, mimice Świderski ten przytłumiony styl zachował zasadniczo przez cały ciąg sztuki, nieznacznie tylko dozując napięcia w momentach, gdy z przeszłości wyłaniały się sceny szczególnie dramatyczne. Quentin Albertazziego stopniowo dawał się wciągać w grę przeszłości, wzrastała temperatura scen, ostrość aktorskiego wyrazu. Albertazzi wykazał tu duży talent i dobre rzemiosło. Ogólnie rzecz biorąc, włoski spektakl grano silniejszymi środkami, z większą amplitudą początkowych i końcowych scen. Przedstawienie warszawskie zaprezentowano z mocniejszym tłumikiem, ściszone. Wynika to zapewne z odmiennego odczytania utworu, a także z różnicy temperamentów i przyzwyczajeń polskich aktorów i publiczności.